Geoblog.pl    wycieczkowiczka    Podróże    Zwiedzamy Stambuł    Dzien pierwszy - niedziela
Zwiń mapę
2012
09
wrz

Dzien pierwszy - niedziela

 
Turcja
Turcja, Stambuł
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Startujemy z Warszawy. Lot trwa dwie godziny. Przed lądowaniem mamy okazję oglądać z góry przepiękny widok Stambułu oblanego błękitnym Morzem Marmara. Po wylądowaniu przesuwamy wskazówki zegarka o godzinę do przodu, wykupujemy wizę turecką, załatwiamy formalności paszportowe, odbieramy walizki i wychodzimy do dużej hali przylotów lotniska Ataturka. Wzdłuż barierki stoi szpaler Turków, trzymających kartki z nazwiskami osób na które oczekują. Niestety, mimo wcześniej zarezerwowanego odbioru z lotniska przez pracownika naszego hotelu, na nas nikt nie czeka. Wreszcie, po ok. 30 minutach poszukiwań dzwonimy do recepcji hotelu. Twierdzą, że ktoś został po nas wysłany i stoi koło tablicy informacyjnej. Przechodzimy więc poza barierkę i kontynuujemy poszukiwania tej osoby. W końcu dostrzegamy młodego Turka, prowadzącego jakąś grupkę Hiszpanów w kierunku wyjścia z terminalu. Zatrzymujemy go, bo w ręku trzyma kartkę z zapisanymi pierwszymi literami naszego nazwiska. Okazuje się, że faktycznie miał nas odebrać, ale rzekomo nie mógł nas znaleźć. Turek wsadza do mikrobusu Hiszpanów i gdzieś telefonuje. Po około 20 minutach dalszego oczekiwania sprowadza dla nas wreszcie mikrobus, w którym oprócz kierowcy siedzi jeszcze jego kolega. Pyta, gdzie ma nas zawieźć. Podajemy nazwę i adres hotelu, ale obaj nie wiedzą gdzie to jest. W końcu pokazujemy im to na mapie i ruszamy w drogę. Po drodze kierowca podwozi do domu ww. kolegę, po czym przebijamy się przez zatłoczone miasto (z powrotem odwoził nas na lotnisko inny kierowca i jechaliśmy obwodnicą, wzdłuż pięknych nadmorskich bulwarów). Pocieszamy się, że dzięki tej podróży możemy obejrzeć nowoczesne dzielnice Stambułu.
Wreszcie dojeżdżamy do zabytkowej dzielnicy Sultanahmed. Po dłuższym kluczeniu niesamowicie wąziutkimi uliczkami (praktycznie pozbawionymi chodników) podjeżdżamy pod kamieniczkę, w której mieści się nasz hotel. Wita nas dwóch bardzo miłych panów oraz gromadka dzieci. Prowadzą nas do pokoju na parterze. Jestem trochę zdenerwowana, bo pokój jest ciemny, ciasny i pachnie stęchlizną. Wyrażam zdziwienie, że wbrew ofercie nie ma aneksu kuchennego. Pan ogląda wydruk naszej rezerwacji i nagle doznaje olśnienia, że przeznaczony dla nas pokój jest tzw. apartamentem w innej części budynku, a ten lokal czeka na niejakiego Hesusa. Wchodzimy więc drugim wejściem i wąskimi, krętymi schodkami wdrapujemy się na czwarte piętro, potykając się po drodze o buty domowników oraz worki z cebulą i ziemniakami, ustawione na schodach oraz przed drzwiami mieszkań na poszczególnych piętrach. Na szczęście panowie wnoszą nam bagaże. Ponadto z góry pobierają od nas opłatę za pobyt, pewno żebyśmy się nie rozmyślili. „Apartament” składa się z dwóch pokoi, jednego dużego, z podwójnym łóżkiem i drugiego mniejszego, z łóżkiem pojedynczym, ale za to z balkonem. Kuchnia jest wyposażona w szafki, zlewozmywak, kuchenkę gazową oraz lodówkę, która naprawdę jest oszkloną i jasno oświetloną wewnątrz szafą chłodniczą (na noc musieliśmy ją później przykrywać ręcznikiem, bo tak oświetlała mieszkanie, że nie można było spać). Do tego z tej lodówki wycieka woda. Za to kuchnia ma okno wychodzące na taras z którego roztacza się widok na Stambuł i Bosfor. Dodatkowo z tarasu można wejść na ogrodzony dach i obserwować Błękitny Meczet i Hagia Sophię, co oczywiście bardzo nam się podoba.
W łazience jest umywalka z zimną wodą, sedes oraz prysznic pozbawiony jakiegokolwiek brodzika i osłonięty dla ozdoby firanką okienną. Podczas kąpieli woda rozlewa się na łazienkę, dopóki nie spłynie do kratki ściekowej.
W sumie jednak mieszkanie, mimo, że widać iż od dawna służyło jakiejś rodzinie, robi dość dobre wrażenie, bo jest odmalowane i w miarę czyste.
Po zakwaterowaniu się idziemy do pobliskiej restauracji Cesme na obiadokolację. Ja zamawiam kebab z kurczaka zawiniętego w pide, czyli w cienkie placuszki, z dodatkiem łagodnego białego sosu (b. smaczne), Piotr pikantny kebab z jagnięciny z ryżem i też na placuszku. Do tego małe piwo, a dla mnie herbata (zbyt mocna – proszę o rozcieńczenie). Płacimy kartą ok. 40 lirów. Restauracja jest przytulna, stoliki stoją pod wielkim krzakiem winorośli.
Po kolacji zwiedzamy okolicę. Bez trudu odnajdujemy pobliski Bękitny Meczet, Hipodrom i Hagia Sofię. W bankomacie obok wypłacamy liry (karta Citi-Banku). Z pomocą przypadkiem spotkanej miłej Polki, czekającej na ulicy na swojego tureckiego narzeczonego odnajdujemy w pobliżu przystanek tramwajowy na Divanyolu Caddesi, z którego planujemy korzystać w następnych dniach. W międzyczasie zapada zmrok i zabytki zostają podświetlone reflektorami. Urzeczeni ich pięknem, czujemy się jak podczas spektaklu teatralnego.
W końcu wracamy do hotelu.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (9)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2013-03-04 07:43
Przeczytałam pierwszy wpis z podróży , zobaczyłam zdjęcia ...i podoba mi się relacja !
Czekam na ciąg dalszy , pozdrawiam
 
mirka66
mirka66 - 2013-03-04 10:43
Piekne miasto.Musze kiedys tam wrocic.
Relacja i zdjecia fajne.
 
 
zwiedziła 0.5% świata (1 państwo)
Zasoby: 5 wpisów5 7 komentarzy7 70 zdjęć70 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
09.09.2012 - 13.09.2012