Geoblog.pl    wycieczkowiczka    Podróże    Zwiedzamy Stambuł    Dzień czwarty - środa
Zwiń mapę
2012
12
wrz

Dzień czwarty - środa

 
Turcja
Turcja, Stambuł
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 5704 km
 
Dzień czwarty – środa
W poniedziałek, będąc na Cyplu Pałacowym nie mogliśmy odwiedzić Muzeum Archeologicznego, bo w tym dniu jest nieczynne. Postanawiamy zatem nadrobić tę zaległość i udajemy się w stronę Pałacu Topkapi (muzeum z nim sąsiaduje). Do kasy na szczęście nie ma tym razem kolejki, płacimy więc po 10 lirów i po chwili możemy rozpocząć zwiedzanie. Na początek oglądamy Dział Archeologii Klasycznej ze starożytnymi sarkofagami królewskimi. Podobno najcenniejszy jest tu tzw. sarkofag Aleksandra, ale mnie pozostałe sarkofagi wydają się równie wspaniałe. Obfotografowuję je wszystkie (wolno robić zdjęcia bez flesza). Warto też zwrócić uwagę na niepozornie wyglądające fragmenty mozaiki podłogowej (w ciemnym pomieszczeniu nie bardzo je widać, ale potem na zdjęciach – piękne).
Następnie udajemy się do budynku Muzeum Starożytnego Wschodu, gdzie między innymi wyeksponowane są piękne fryzy, pochodzące z głównej bramy Babilonu, tzw. Bramy Isztar. Są one wykonane z glazurowanej cegły i przedstawiają postaci lwów i byków na granatowym tle. Co prawda rekonstrukcję całej bramy widziałam już w Muzeum Pergamońskim w Berlinie, ale i te fragmenty robią duże wrażenie. Jak podają przewodniki, w Muzeum Starożytnego Wschodu najcenniejszym eksponatem jest kamienna tablica na której spisany jest tzw. traktat z Kadesz, zawarty ok. 1200 lat p.n.e. Oczywiście oglądamy go, choć trudno go znaleźć, bo jest niepozorny.
Na koniec zwiedzamy Pawilon Fajansowy, zawierający wspaniałą ceramikę. Tu najpiękniejszym eksponatem jest według mnie mihrab z XV-wiecznego meczetu.
Po opuszczeniu Muzeum Archeologicznego kierujemy się w stronę Hipodromu, na parking turystycznych autobusów „Istanbul Bosphorus Sightseeing”. Autobusy te kursują podobno co 45 minut po wyznaczonych trasach, na zasadzie Hop On – Hop Off. Za 20 euro można nimi podróżować od zabytku do zabytku teoretycznie całą dobę, a praktycznie do 17.00. Wsiadamy więc do takiego autobusu i czekamy na odjazd. Obsługa nie chce precyzyjnie określić kiedy to nastąpi, licząc, że zbierze jak najwięcej klientów. Wreszcie jakiś zniecierpliwiony czekaniem Anglik robi awanturę i ruszamy. Przejeżdżamy przez most Galata i Beyoglu, następnie wjeżdżamy w okolice Taksim i wysiadamy przy Pałacu Dolmabahce. Dokładnie zapamiętujemy miejsce wysiadki (nie ma oznakowanych przystanków, ale obsługa zapewnia nas, że po zwiedzeniu pałacu złapiemy tu następny autobus tego przedsiębiorstwa).
Pałac Dolmabahce został wybudowany w XIX wieku dla sułtana Abdulmecida. Podobno sułtan nie tylko ogołocił skarbiec państwa na sfinansowanie jego budowy, ale nawet się zapożyczył. Po utworzeniu Republiki, od 1923 roku Mustafa Ataturk, mimo, że przeniósł stolicą ze Stambułu do Ankary, jednak Pałacu Dolmabahce używał jako swojej oficjalnej rezydencji.
Może ta budowa rzeczywiście była ekstrawagancją rozrzutnego sułtana, ale za to możemy sobie dziś obejrzeć prawdziwy, bajkowy pałac, taki z „Księgi Tysiąca i Jednej Nocy”. Urzeka już jego architektura, a dodajmy do tego piękny park z fontannami, położenie nad brzegiem Bosforu, piękną Bramę Sułtańską no i oczywiście wspaniałe wnętrza pałacowe. Niestety, pałac można w środku zwiedzać wyłącznie z przewodnikiem, który po zebraniu sporej grupy turystów dosłownie pędzi przez wszystkie sale i korytarze, by nie blokować miejsca następnym grupom. Na domiar złego robienie zdjęć jest surowo zabronione (strażnicy bardzo pilnują). Za to przy wyjściu można sobie kupić (za „jedyne” 20 lirów) książeczkę z opisem (wszystkie języki, tylko nie po polsku) i z miernej jakości zdjęciami. Chcieliśmy z zemsty zbojkotować ten zakup (wreszcie za bilety, i to tylko do części reprezentacyjnej, zapłaciliśmy aż 30 lirów (z haremem kosztuje 40). W końcu jednak się złamaliśmy, bo Piotr chciał chociaż na zdjęciu zobaczyć cudną łazienkę sułtana, z różowego alabastru i ze srebrnymi kranami. Nie widział jej w naturze, bo idąc na końcu grupy zgubiliśmy galopującą przewodniczkę i Piotr poszedł jej szukać, podczas gdy ja przypadkiem natrafiłam na te wspaniałe pomieszczenia.
Po wyjściu z pałacu udajemy się na miejsce, przy którym wysiedliśmy z naszego turystycznego autobusu i czatujemy na jego przyjazd. Po ok. 30 minutach nie wytrzymujemy i dzwonimy do organizatorów. Otrzymujemy odpowiedź, że autobus niedługo będzie. Po kwadransie rzeczywiście się pojawia, ale absolutnie nie zamierza się zatrzymać. Udaje się nam go dogonić na skrzyżowaniu, na czerwonych światłach. Obsługa wpuszcza nas do środka, po czym autobus przejeżdża jeszcze jakieś 100 metrów i staje. Kierowca po prostu uznał, że teraz przystanek będzie w tym miejscu. Widząc jak to jest wszystko zorganizowane postanawiamy już nigdzie nie wysiadać (w końcu zapłaciliśmy za bilety po 20 euro). Autobus obwozi nas zatem po nowoczesnych dzielnicach Stambułu wokół Placu Taksim, po czym Mostem Bosforskim wjeżdża do azjatyckiej części miasta. Robi pętlę i zawraca w stronę Taksim, Beyoglu, do Sultanahmed na przystanek końcowy przy Hipodromie.
Po wycieczce autobusowej, mocno wygłodniali idziemy na obiad do naszej położonej nieco na uboczu przy Kadirga Liman Cadessi, poczciwej restauracyjki Cesme, pod krzewem winorośli. Fundujemy sobie ruloniki pide z białym sosem i kebabem z kurczaka, piwo i herbatę. Kelner przynosi nam rachunek łącznie 24 liry za dwa obiady (!), a do tego dostajemy jeszcze wilgotne, pachnące chusteczki higieniczne do wytarcia rąk (przyszło mi teraz do głowy, że pewno te placuszki należało jeść bez użycia noża i widelca).
W drodze do hotelu zastaje nas zachód słońca nad Morzem Marmara. Mimo zmęczenia postanawiamy pójść na plażę, którą widać w odległości ok. 100 metrów od naszego hotelu. Troszkę kluczymy uliczkami aby znaleźć do niej dojście, ale w końcu przekraczamy elegancką Kennedy Caddesi i jesteśmy na bulwarze spacerowym ciągnącym się wzdłuż morza. Wiatr ucichł, jest ciepło i cudownie. Fale łagodnie rozbijają się o duże kamienie nadbrzeża, łodzie kołyszą się na wodzie, błyska światło latarni morskiej w porcie. Afrykańscy handlarze oferują jakieś swoje wyroby, sprzedawcy pieczonych omułków zachęcają do ich kupna, sprzedawcy precli z sezamem i soków ze świeżych granatów też mają nadzieję na utarg. Na nowoczesnym stadionie przy bulwarze tureccy chłopcy rozgrywają mecz piłki nożnej, obok na placu zabaw dzieci ćwiczą sprawność na świetnych przyrządach gimnastycznych. Rodziny Turków spacerują wzdłuż brzegu (nareszcie kobiety wyszły z domów), siadają na ławkach i skubią jakieś nasiona, śmiecąc przy tym niemiłosiernie wokół ławek. Opada z nas zmęczenie i całodniowe napięcie. Gdy wchodzimy do portu jakiś właściciel bajecznie podświetlonej łodzi oferuje nam przejażdżkę po morzu (ciekawe za ile). Chwilę później mijamy ciąg restauracji rybnych wypełnionych po brzegi wesołym towarzystwem i pięknie oświetlonych. Natarczywi kelnerzy zapraszają nas na kolację. Odmawiamy, ale postanawiamy przyjść tu nazajutrz.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (15)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
mirka66
mirka66 - 2013-03-08 17:57
Uwielbiam takie miejsca.Super.
 
 
zwiedziła 0.5% świata (1 państwo)
Zasoby: 5 wpisów5 7 komentarzy7 70 zdjęć70 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
09.09.2012 - 13.09.2012